Frank wszedł
ostrożnie do domu i od razu skierował się po schodach do swojego pokoju. Nie
miał ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Nie dbał o to, że w ubrudzonych ziemią
tenisówkach przemierzał świeżo wypastowaną podłogę. Najważniejsze dla niego
teraz było schronienie się w jego własnych czterech ścianach. Ku jego uciesze
udało mu się dyskretnie wejść do pokoju. Usiadł pod ścianą i wziął głęboki
oddech. Spojrzał za okno, gdzie niebo zabarwiło się pomarańczem. Jego spotkanie
z Way’em było dla niego czymś nowym i jednocześnie cennym. Uważał je za cenne,
bo Gerard pokazał to, że naprawdę jest wyjątkowy. Sądził, że mogą się
zrozumieć, pomimo tego, ile ich dzieli. Z jednej strony rozumiał to, że tamten
się ciął. Sam kiedyś robił to samo, ale wiedział, że to nie rozwiązuje
problemów. Kreski na rękach są zazwyczaj swego rodzaju błaganiem, ale o co
błagał czarnowłosy? Tego jeszcze nie wiedział. Znał jego sytuację, cała szkoła
szydziła z niego i pluła w twarz, gdy tylko mogła. A kim on był? Zwykłym
nastolatkiem, artystą, którego nikt nie chciał rozumieć.
Dopiero dźwięk pukania do jego drzwi zdołał wyrwać bruneta z rozmyślań.
Nie czekając na choćby jedno słowo otworzyły się one gwałtownie i stanęła w
nich jego matka. Frank zlustrował ją wściekłym wzrokiem. Nienawidził, gdy ktoś
od tak po prostu bezczelnie wchodził sobie do jego oazy spokoju. Nie wyglądała
zbyt dobrze, zresztą ostatnio nigdy tak nie wyglądała. Wiedział, ze było jej
ciężko, tak samo jak jemu, jednak jakoś nie umiał okazać jej wsparcia, czy
choćby współczucia. Przecież po części to również była jej wina, że ich rodzina
zaczęła się rozpadać.
Jej wzrok odszukał syna,
który kulił się pod ścianą.
- Czy mogę wiedzieć, dlaczego
zawsze musisz wychodzić, nic o tym nikomu nie mówiąc? - warknęła na niego. Wiedział, od początku wiedział, że bez
konfrontacji się nie obejdzie.
- Mamo... mam szesnaście lat,
czasem chcę mieć trochę swojego życia, wiesz? - odpowiedział i spojrzał na
swoją rodzicielkę.
- Nadal jesteś moim
dzieckiem, Frank! Martwię się o ciebie, gdy znikasz gdzieś na pół dnia, dobrze
wiesz, że w okolicy nie jest najbezpieczniej! - krzyknęła na niego - Poza tym,
ile razy mam ci powtarzać, żebyś ściągał buty?! Cała podłoga jest w błocie!
- Ty znowu swoje... może nie
widzisz, że to co się z wami dzieje dotyczy również mnie?! Nie rozumiecie, że
oprócz własnego, niszczycie mi moje życie! Wyjedziesz ze mną, będziesz kazała
zostawić wszystko, bo wy macie znowu gorsze dni! Naprawdę, nie wiem co się z
wami dzieje, dlaczego mam za rodziców takich idiotów! A teraz wybacz, ale
możesz mnie zostawić samego?! - z oczu popłynęły mu łzy. Schował twarz w
dłoniach, a jego ciałem targnął dreszcz.
- Dobrze wiesz, że nie tylko o
to chodzi, Frank! - chłopak usłyszał, jak jego rodzicielka podchodzi do niego i
siada obok. No tak, bo i po co słuchać syna? - Tym razem to naprawdę koniec.
Ani ja, ani twój ojciec nie chcemy marnować ze sobą życia wiedząc, że to i tak
nie ma sensu. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. Zdaję sobie sprawę z tego,
że może być ci ciężko… - spróbowała objąć syna ramieniem, ale on tylko odsunął
się od niej - Frankie, zrozum, mnie też jest z tym wszystkim źle, nigdy nie
chciałam zrujnować ci życia i postaram się o to, żeby wszystko zostało po
staremu!
- Nie... nigdy już nie będzie
tak samo. - odpowiedział i oparł brodę o swoje kolana - Możesz wyjść?
Potrzebuję pobyć trochę sam na sam. I… jutro też wychodzę, nie martw się o
mnie.
W oczach kobiety
pojawiły się łzy, ale posłusznie wstała z zamiarem zostawienia syna samego.
Jednak zanim zamknęła drzwi obróciła się jeszcze na chwilę w jego stronę.
- Chciałam ci tylko
powiedzieć, że nie wynosimy się stąd. Ty i ja, Frank, zostajemy w Newark.
- To jedyna dobra nowina, jaką
usłyszałem z twoich ust w ciągu ostatniego pół roku. Dzięki. - odpowiedział z
nutą ironii w głosie. Gdy usłyszał przez drzwi, jak jego matka schodzi po
schodach na parter, położył się na środku pokoju. Nie płakał, nie miał już na
to siły.
***
Nienawidził
wcześnie wstawać, szczególnie wtedy, kiedy wiązało się to z pójściem do szkoły,
co miało związek z tym, że nienawidził szkoły. Właściwie nienawidził wielu
rzeczy. Jednak tego dnia z większą chęcią, niż zwykle zwlekł się z łóżka, by
dosłownie wywalić młodszego brata z łazienki. Ubrał się jak zwykle na czarno,
po czym wypił również czarną kawę z łyżeczką cukru. Matka, krzątająca się po
domu przed wyjściem do pracy oraz Mikey byli zdziwieni tym, w jak dobrym
humorze jest Gerard. Odpowiadał na ich pytania i nawet ani razu nie warknął. Po
całkiem miło spędzonym poranku ruszył do szkoły, która znajdowała się tylko
kilka przecznic dalej.
Otworzył drzwi placówki
równo z dzwonkiem i tym sposobem rozpoczął kolejny nudny dzień nauki. Mdłe
lekcje, zlewające się jedna z drugą, nie za bardzo zajmowały jego myśli.
Natomiast Frank pojawiał się w nich znacznie częściej. Wręcz obsesyjnie jego
myśli zasypywały go pytaniami, na które nie umiał odpowiedzieć. Raz spotkał go
na korytarzu, a ten wymamrotał mu krótkie cześć i zniknął w tłumie innych uczniów.
Wyglądało to tak, jakby go unikał. Ale przecież mieli się dzisiaj spotkać.
Ignorancja ze strony bruneta do reszty popsuła jego humor, który z rana wydawał
się całkiem niezły. Całą przerwę na lunch spędził na swojej ulubionej ławce na
zmianę rysując, przyglądając się żyletce, którą zawsze nosił przy sobie i
popijając colę z puszki. Mimo wszystko cieszył się faktem, że żadnemu z jego
wrogów nie przyszedł do głowy pomysł dręczenia go. Przywykł już do tego,
że większość dzieciaków z młodszych klas się go bała, a większość starszych
ignorowała jego istnienia, mimo to jednak jakiś czas temu napatoczyła się
mieszana grupka osiłków, w tym kilku kolegów Mikey'ego, którzy postawili sobie
za punkt honoru uprzykrzenie mu życia jak tylko się dało.
Przewegetował
przez resztę szkolnych lekcji i gdy tylko zabrzmiał ostatni dzwonek,
pośpiesznie wybiegł ze szkoły. Wpadł do domu i, rzuciwszy plecak na podłogę,
wparował do kuchni i pochwycił z matczynych dłoni talerz z porcją obiadową,
którą sama miała zamiar zjeść. Pocałował ją w policzek, podziękował i pobiegł z
talerzem do pokoju, rozrzucając zielony groszek po holu. W swoich czterech
ścianach postanowił jednocześnie jeść, ubierać się i przygotowywać na spotkanie
z Frankiem. Uznał, że tamten musiał mieć jakiś powód, by nie chcieć z nim
rozmawiać. Nie wiedział, czy tamten się go wstydził po prostu, czy nawet bał z
nim rozmawiać, by i jemu nie zrobiono krzywdy. A może po prostu nie chciał,
może chciał pobyć sam? W końcu stwierdził, że nie jest w stanie zrobić wszystkiego
na raz. Zdążył już poplamić obiadem swoją ulubioną koszulkę, więc odstawił
talerz na biurko i zaczął szukać czegoś innego do ubrania. Kurwa, Gee,
zachowujesz się jak zakochana nastolatka - przemknęło mu przez myśl,
ale po chwili o tym zapomniał zaabsorbowany faktem, jak wiele brudnych ubrań
jest w stanie zmieścić się w jego szafie. Spojrzał na zegarek, a kiedy okazało
się, ze do umówionego spotkania została mu jeszcze masa czasu, zwolnił obroty.
Spokojnie dokończył posiłek, odniósł nawet do kuchni talerz i wstawił go do
zlewu, czego zwykle nie robił. Opadł na łóżko na parę minut, które ciągnęły się
niemiłosiernie, aż w końcu stwierdził, że za bardzo się nudzi. Wrzucił do torby
swój ulubiony szkicownik, oraz przybory do rysowania, postanawiając, że może
porysować na świeżym powietrzu. Takim też sposobem znalazł się w lesie prawie
godzinę przed czasem.
Ale
Frank już tam czekał. Siedział pod jego ulubioną sosną i odpoczywał z
przymkniętymi oczyma. Na uszach miał słuchawki i zdawał się być zupełnie
odcięty od świata. Wciąż towarzyszyła mu ta sama teczka, lecz chustka na ręce
była obluźniona, tak, że Gerard zauważył coś, czego wcześniej nie widział. Było
to dla niego sporym szokiem. Na nadgarstku chłopaka widniała długa i paskudna
blizna. A on doskonale wiedział, skąd właśnie takie blizny się biorą.
Way nie bardzo wiedział,
co powinien zrobić w takiej sytuacji. Podejść do chłopka i się przywitać, czy
zmyć się, póki tamten go nie zauważył i wrócić o wyznaczonej porze? Nie miał
pojęcia co myśleć o tym, co działo się tego dnia w szkole, jak brunet go
unikał, ale z drugiej strony jednak przyszedł. I to do tego dużo przed czasem!
Zanim zdążył się zdecydować, co powinien zrobić, los zdecydował za niego,
ponieważ dostrzegł, jak Frank wyciąga słuchawki z uszu, szybko poprawia chustkę
na nadgarstku, po czym wbija bursztynowe tęczówki w jego postać.
- Już przyszedłeś? - spytał i
przetarł zaspane oczy. Zmierzwił sobie włosy i uśmiechnął się do czarnowłosego.
- Ekhm, no tak - nie miał
pojęcia, co powinien powiedzieć i czy jakoś wspomnieć o tym, co zauważył.
Zdecydował się jednak tego nie robić, ich znajomość była jeszcze zbyt
krucha na tak delikatne sprawy.
- Zanudzałem się na śmierć,
więc chciałem porysować w plenerze - na znak, że mówi prawdę pokazał mu zawartość swojej torby.
- Usiądź obok, chcę widzieć
jak rysujesz. - odpowiedział i przesunął się, robiąc miejsce Gerardowi.
I cóż innego
pozostało czarnowłosemu? Wyciągnął szkicownik i przybory, po czym usiadł obok
Franka. Zaczął wypatrywać jakiegoś ciekawego punktu, który mógłby uchwycić na
rysunku, jednak nic mu nie wpadało do głowy.
Iero uporczywie
wpatrywał się na jego dłoń, która jednak ani drgnęła. W końcu chwycił ją i
poprowadził jego rękę tak, by powstała kreska.
- Teraz rysuj. - powiedział i usiadł
wygodniej.
Gerard się zdenerwował. Nie lubił, wręcz
nienawidził, gdy ktoś ingerował w jego sztukę.
- Nie wiem,
co - powiedział w końcu.
- Wiem, dlatego narysowałem
ci kreskę. Teraz masz już ograniczone możliwości, bo musisz narysować coś tak,
by wykorzystać tę kreskę. Nie denerwuj się.
- Irytujący jesteś - mrukną
Gerard tak cicho, żeby tamten nie usłyszał. Jednak usłyszał, bo skwitował tą
wypowiedź uśmiechem. Way zaczął rysować, sam do końca nie wiedząc, ku czemu
zmierza. Dopiero po chwili stwierdził, że kreska, która wcześniej powstała przy
pomocy Franka zamieniła się w kolczastą łodygę róży.
- Widzisz? Dzięki temu, że
zniszczyłem ci kartkę zacząłeś myśleć. - odpowiedział z zadowoleniem obserwując
ruchy Gerarda.
- Bardzo irytujący jesteś -
powtórzył Gerard, tym razem znacznie głośniej i dobitniej, dorysowując kwiatowi
róży coraz więcej płatków.
- Wiem, nie mówiłem, że
będzie łatwo. Pięknie rysujesz. Wybierasz się na plastyczną?
- Szczerze mówiąc nie wiem -
wyznał szczerze Gerard. - Myślałem o tym, ale boję się, że jeśli się tam
wybiorę, zaczną mnie ograniczać. Wiesz, wybrane tematy, techniki... Nie lubię
ograniczeń.
- Ja też. Zastanawiam się...
czy nawet w ogóle nie rzucić szkoły. Nie chcę, to nie dla mnie... -
odpowiedział i oparł się o konar drzewa. Wlepił wzrok w dal i westchnął.
- A co chcesz robić w
przyszłości? - zapytał Gerard, w myślach wkurzając się na siebie za to, że mówi
jak własna matka. - To znaczy, w czym jesteś dobry?
- Nie
jestem dobry w niczym. Niczym, co dałoby mi jakąś korzyść. Wszystko psuję.
- No to jesteśmy bardzo do
siebie podobni, też psuję wszystko, co biorę w ręce - mruknął czarnowłosy,
całkiem zadowolony z tego, że prawdopodobnie złapał fale, na których wraz z
Frankiem nadawali. Zdarzyło mu się to pierwszy raz w życiu.
- Ja nawet nie muszę, nawet
nie muszę dotykać. To... dobijające. Wszystko się rozpada, nim zacznę w to
ingerować. Jakby się mnie bało.
Wyraz twarzy bruneta sprawił, że w Gerardzie mimowolnie pojawiła się
chęć przytulenia go. Szybko zdusił ją w sobie.
- Na pewno nie może być aż
tak źle, jak mówisz.
- Faktycznie, jest gorzej.
Jeśli coś zaczyna być dla mnie ważne, od razu postanawia popełnić samobójstwo.
Nie wiem, po prostu nie chcę tego wszystkiego, już nie chcę wierzyć w
cokolwiek, bo boję się, że nawet samą wiarą to zniszczę. To jest moja prywatna
destroy'a i jedyne co mogę robić to... chyba tylko grać. Póki co, gitara
mnie jeszcze nie zawiodła. Ale... to nie ma przyszłości, wszystko to jakieś
gówno.
Tym razem
czarnowłosy nie był już w stanie się powstrzymać. Delikatnie, żeby nie spłoszyć
towarzysza, objął go ramieniem. Co prawda byli "przyjaciółmi"
niespełna jeden dzień, ale czuł, że łączy ich jakaś więź, chociaż nie umiał jej
nazwać. To nie było w tamtym momencie istotne, liczył się tylko Frank i ból,
który był doskonale widoczny w jego bursztynowych oczach. Chłopak przylgnął do
Gerarda ufnie, niczym małe dziecko, jednak po chwili obaj się opanowali,
odsuwając od siebie pospiesznie. Way postanowił nie komentować ani
wcześniejszej wypowiedzi Franka, ani tego, co się po niej stało. Skupił się na
istotnym fakcie, o którym jego przyjaciel wcześniej wspomniał.
- Nigdy wcześniej nie
mówiłeś, ze grasz - zagadnął.
- Zacznijmy od tego, czy
słyszałeś chociaż raz, coś o mnie? - powiedział i spojrzał w jego źrenice. Gerard
zamyślił się i spróbował przypomnieć sobie cokolwiek - Nie. Nigdy nie mówiłem o
sobie. I od nikogo nie usłyszysz prawdy, chyba, że ja sam ci opowiem.
- Racja, o mnie krążą plotki
po całej szkole, ale o tobie jakoś nic nie słychać - Gerard spróbował się
uśmiechnąć, ale nie bardzo mu to wyszło - Więc zechcesz mi coś o sobie
opowiedzieć? Ty w sumie już mnie znasz.
- Nie, nie znam cię. Od nikogo nie
usłyszysz o kimś prawdy, dopóki nie porozmawiasz z tą osobą. Gdybym ufał
plotkom, które o tobie krążą, nie zbliżyłbym się do ciebie na odległość
mniejszą niż czterysta metrów, a tym bardziej nie pozwoliłbym ci mnie dotknąć -
odpowiedział spokojnie - I nie, ot tak nie zacznę tobie o mnie opowiadać, nie
lubię opowiadać o sobie.
- Czyli ludzie przedstawiają mnie
aż w tak złym świetle? - gorzki śmiech wydobył się z jego gardła, jednak po
chwili się opanował - W ich mniemaniu jestem jeszcze psychopatą, czy już
wampirem, który poluje na niewinne ofiary? I tak nie znalazł bym takich w
naszym liceum - te słowa sprawiły że na ustach bruneta zagościł delikatny
uśmiech - Wiesz o mnie znacznie więcej, niż ja o tobie, Frank - stwierdził,
powtórnie opierając się o pień - Wiesz, że mam brata, Mikey'ego, że rysuję, że
lubię tu przychodzić, że mam problemy z samym sobą i że... cóż, tnę się - tutaj
skrzywił się lekko - Wiesz też, że lubię las. Ja o tobie jedynie to, że grasz i
że jakimś cudem postanowiłeś się zaprzyjaźnić z dzieciakiem o najgorszej
reputacji w całej szkole, co skłania mnie do wnioskowania, iż jesteś albo bardzo
wrażliwy, albo po prostu głupi. Ale nie mówi mi o sobie, jeśli nie chcesz.
- To nie cud, cudów nie ma.
Sądzę, że jestem po prostu zdesperowany. - odpowiedział i wyciągnął rękę
ku górze, łapiąc pająka, który zsunął się na pajęczynie z gałęzi nad ich głową.
Bawił się nim, pozwalając by biegał po jego rękach. Uśmiechnął się i
położył go na ręce Gerarda. Ten zaś zbyt późno zareagował i zwierzątko przeszło
przez kartkę, którą trzymał na kolanach i uciekło na ziemię.
Czarnowłosy wpatrywał się jeszcze przez chwilę w miejsce, w którym zniknął
pająk. Wyglądał jak sparaliżowany.
- Boisz się? - spytał rozbawiony tym faktem Frank. - One nic ci nie zrobią. Nawet są w stanie cię polubić, to całkiem mili i cisi towarzysze.
- Boisz się? - spytał rozbawiony tym faktem Frank. - One nic ci nie zrobią. Nawet są w stanie cię polubić, to całkiem mili i cisi towarzysze.
Chłopak pokiwał wolno głową,
jakby dopiero teraz zdawał sobie sprawę z tego, że pokazał swój strach. Nigdy
nikomu nie zwierzał się z tego, że prawdopodobnie ma arachnofobię, bo jak
inaczej wytłumaczyć jego paniczny, paraliżujący strach, który pojawiał się, gdy
tylko zobaczył sześcionożnego stworka, choćby był on maleńki.
- Ale te ich oczy... -
zdołał powiedzieć w końcu, co spowodowało kolejny wybuch śmiechu u Franka - Z
resztą nie ważne, są straszne i już! - zawyrokował, niczym naburmuszony
przedszkolak, który mimo wszystko musi postawić na swoim, bo inaczej się rozpłacze.
Frank śmiał się czystym głosem i spojrzał z pobłażaniem na Gerarda.
- Biedny, przestraszony
chłopiec. No już, nie bój się, mamusia cię przytuli. - powiedział i uścisnął
go, celowo zbyt mocno. - Gerry... zimno mi, będę już wracał. Gdybyś potrzebował
pogadać z kimś, choćby o drugiej w nocy to dzwoń. - odpowiedział i wziął jeden
z ołówków bruneta i napisał nim dziewięć cyfr obok róży, nad którą tamten tak
się męczył - Trzymaj się... widzimy się pojutrze?
- Czemu nie jutro? - zapytał
Gerard, zanim zdołał się powstrzymać. Pluł sobie w brodę za to, jak to musiało
zabrzmieć w uszach bruneta. Jednak cóż, już nie mógł tego cofnąć i po prostu
czekał na jego reakcję, dalej nieco oszołomiony bezpośredniością swojego
towarzysza.
- Nie mogę, mam już coś w
planie. Chyba że wieczorem...
- Nie, w porządku. Jeśli nie
masz czasu, to spoko - czarnowłosy uśmiechnął się, by ukryć swoje zmieszanie.
- I dzięki za numer.
- Nie ma za co... i dzwoń,
puszczaj strzałki jeśli nie będziesz miał nic na koncie, to na pewno oddzwonię.
Będę twoją prywatną linią zaufania. - wstał z ziemi i otrzepał spodnie - To
cześć, do usłyszenia.
- Zobaczysz, niedługo będziesz miał mnie dość, ale na pewno się odezwę. Do usłyszenia - rozłożył się wygodnie pod drzewem, znów zatracając się w rysowaniu. Oderwał się tylko na chwilę, by popatrzeć jak drobna postać bruneta znika między drzewami.
- Zobaczysz, niedługo będziesz miał mnie dość, ale na pewno się odezwę. Do usłyszenia - rozłożył się wygodnie pod drzewem, znów zatracając się w rysowaniu. Oderwał się tylko na chwilę, by popatrzeć jak drobna postać bruneta znika między drzewami.
Był szczęśliwy, w
tamtej chwili musiał się do tego przyznać przed samym sobą. Tydzień temu
jeszcze nie miał nic, teraz miał przyjaciela, swoją, jak to tamten nazwał,
‘prywatną linię zaufania’, mógł mu powiedzieć o wszystkim, kiedy tylko
zapragnie to zrobić. Może jednak to spotkanie w łazience nie okaże się taką złą
rzeczą, na jaką wyglądało na początku? Zdecydowanie właśnie tak było. Gerard
miał nadzieję, że rozpoczął się właśnie lepszy okres w jego życiu, w którym już
nie był taki samotny. Martwiła go tylko blada blizna na nadgarstku Iero. Była
ona niczym pieczęć, która zatrzymywała jakąś tajemnicę. Mówiąc szczerze, to już
miał ochotę zadzwonić do czarnowłosego, ale stwierdził, że musi się opanować.
Jego numer to było coś, czego nie można używać ot tak. To było dziewięć cyfr,
które po wybraniu przywoływały całą uwagę Iero do jego osoby. Powodowały, że
ktoś zwróci na niego swoją uwagę i go wysłucha. Od razu wyciągnął z kieszeni
telefon i zapisał numer. Kontakt nazwał MPLZ to znaczyło tyle co Moja Prywatna
Linia Zaufania. Był z tego powodu bardzo zadowolony.
Siedział w lesie jeszcze
jakiś czas, rysując drzewa, raz nawet udało mu się zauważyć wiewiórkę, którą
też natychmiast uchwycił na kawałku papieru. Kiedy zaczęło się robić
rzeczywiście chłodno, pozbierał swoje rzeczy i niechętnie ruszył w stronę domu.
Gdy tylko przekroczył próg domostwa, od razu uderzył w niego zapach czegoś
smacznego. Okazało się, że Donna upiekła ciasteczka z czekoladą, których był
amatorem, więc porwał kilka jeszcze gorących z blaszki, z chęcią opowiadając
matce o tym, co narysował. Na razie nie chciał nikomu wspominać o swojej
przyjaźni z Frankiem, na to było zdecydowanie za wcześnie.
Frank zaś nie miał równie przyjemnego powrotu
do domu. Nie poczuł woni pieczonych ciastek, nikt nie interesował się tym,
gdzie był i co robił, nawet nie próbował opowiadać o minionym dniu. Wziął i
odgrzał kawałek starej pizzy, leniwie jadł ją popijając colą. Ojciec czytał w
kuchni gazetę z uśmiechem na twarzy, jakby nic się nie działo nadzwyczajnego.
Jakby nie był świadomy całego piekła, które trawiło ciało jego syna, jakby nie
widział łez matki, jakby nie pamiętał tego, jak prawie wyrywał sobie włosy z
głowy. Jeszcze wyglądali na zwykłą, szczęśliwą, amerykańską rodzinę. Ale
wszyscy troje dobrze wiedzieli, że wcale tak nie jest.
Po zjedzonym posiłku
bezzwłocznie udał się na górę, na schodach mijając zapłakaną matkę. Co jak co,
ale na niej to odbijało się chyba najbardziej. Oczywiście zaraz po samym
Franku. Nie chciał mówić głośno o tym, jak w złym stanie emocjonalnym był.
Starał się nie pokazywać słabości, ale przestał już liczyć, ile nocy przepłakał
wtulony w poduszkę. Zatrzasnął drzwi, gdy tylko przekroczył próg miejsca
będącego jego największym azylem. Miał w planach odrobić lekcje, jednak rzucił
w kąt zeszyty, gdy tylko dostrzegł swojego ukochanego Les Paula, swoją Pansy,
miłość jego życia i lekarstwo dla jego duszy. Niespiesznie złapał za gryf
gitary, po czym usiadł z nią na łóżku. Podstroił instrument i zaczął grać
wszystkie poznane przez niego do tej pory utwory w swoich własnych
interpretacjach, później przeszedł do własnych kompozycji. Nie było ich wiele, ale
granie ich sprawiało, że Frank czuł się szczęśliwy. Przesiedział tak do późnej
nocy. Gdy zmęczył się grą, położył się na łóżku trzymając przy głowie gryf
gitary. Tępo wpatrywał się w sufit, analizując dzisiejszy dzień. Gerard,
niewątpliwie był to punkt kulminacyjny. Mógł swobodnie z nim porozmawiać, nie
czuł się skrępowany jego obecnością. Był normalny, jak najbardziej normalny,
ale właśnie w tej normalności wyjątkowy. Nagle telefon w jego kieszeni
zawibrował, jakby myśli o brunecie same wywołały połączenie. Z wolna wyciągnął
telefon z kieszeni i spojrzał się na wyświetlacz, gdzie widniał nieznany numer,
uśmiechnął się lekko i odebrał.
- Już myślałem, że moja
prywatna linia zaufania usnęła - usłyszał w słuchawce wesoły głos
czarnowłosego.
- Wiesz, normalni ludzie, którzy
wybierają się jutro do szkoły o tej porze już śpią.
- Zacznijmy od tego, czy ja
jestem normalnym człowiekiem? - bardziej stwierdził niż spytał.
- No tak. Znaczy nie,
normalny to ty na pewno nie jesteś - powiedział, a Frank był pewien, że się
uśmiechnął - Ale to raczej zaleta, nie sądzisz?
- Sądzę, że to zaleta.
Większość ludzi, których nazywa się normalnymi, są po prostu głupi. Głupota
stała się normalna. To straszne, jakby tak na to popatrzeć. No, ale co się
stało, że tak do mnie dzwonisz? Męczy cię coś?
- Hmm... - Gerard przerwał na
chwilę, zastanawiając się, co powinien odpowiedzieć. W gruncie rzeczy nie
męczyło go nic, chciał po prostu usłyszeć głos bruneta przed snem - Właściwie
to chyba tak, skoro już o to pytasz, jakby tak na to popatrzeć.
- Mów... słucham cię. -
odpowiedział spokojnie i wytężył słuch. Chciał wyłapać każdy niuans w głosie
bruneta, każde słowo. Powiedział, że będzie słuchał i postanowił zrobić to
całym sobą.
- A więc tak sobie właśnie
siedziałem i rysowałem jakieś głupoty - zaczął opowieść Gerard, nie chcąc się
przyznać do tego, że rzekomymi głupotami, które rysował, była twarz Franka z
różnorodną mimiką, którą miał okazję oglądać tego samego dnia. - Kiedy właśnie
wpadła mi do głowy pewna myśl. Rozmawialiśmy o przyszłości i o tym, że nasze
życia, to jedno wielkie gówno. Ale spójrz, co my właściwie wiemy o prawdziwym
życiu? Owszem, mamy problemy. Mamy ich całą masę! Dorośli zdają się tego nie
zauważać, uważają swoje za ważniejsze, więc coś tam jednak wiemy, ale pomyśl
Frank, jesteśmy jeszcze młodzi, niedoświadczeni! Może... - zawahał się na
chwilę, wypowiadając na głos swoje nowe przemyślenia - Może wszystko nie jest
takie złe? Życie nie jest jednym wielkim gównem, tylko my po prostu nie umiemy
się cieszyć z tego, co mamy i kim jesteśmy? Wiem, plotę bez sensu - zakończył
swój wywód po chwili zastanowienia. Zaczął się bać reakcji bruneta na swoje
słowa, ale cóż, powiedział to, co mu leżało na sercu.
- Tak, mówisz mi, bym się
cieszył z życia, jak ja nawet tego nie mam, nie mam życia, Gerardzie. Nie
jestem tą osobą, którą byłem dawniej, więc nawet siebie zatraciłem. Nie mam nic
tak właściwie. Nic! - powiedział i obrócił się twarzą do poduszki. Podniósł się
po chwili i dodał - przepraszam, że nie pomagam.
- W porządku. To po prostu
moje przemyślenia. Gdybym prowadził pamiętnik, pewnie właśnie tam bym to
zapisał. A tak... - przerwał na chwilę, nie wiedząc co powiedzieć - Wybacz, że
zmarnowałem twój czas.
- Nie, nie marnujesz go, ale...
i tak nie wiem co myśleć, obiecałem być ci pomocą, a sam sobie ze sobą nie daję
rady, nie wiem, może to ta godzina, może po prostu już na głowę dostaję,
naprawdę, Gerard, ja taki nie jestem... nigdy taki nie byłem...
- Jaki nigdy nie byłeś? - Way
zaczął się powoli gubić w tym, co starał mu się przekazać Frank.
- Słaby, Gerard... to
wszystko mnie osłabiło... nie wiem, pogubiłem się. - westchnął i położył się
wygodniej.
- Ja też - wyznał chłopak. On
też ułożył się wygodniej na swoim łóżku, zrzucając z niego przy okazji
szkicownik i kilka ołówków. - Nie wiem, co myśleć. Ale dzisiaj... - trudno mu
było ubrać w słowa to, co czuł. - Dzisiaj po raz pierwszy od dłuższego czasu
zrozumiałem, że chcę żyć. Myślę też, że to po części twoja zasługa -
dodał, słysząc ciszę po drugiej stronie linii.
- Ja... ja ledwo żyję... w
obu tego słowa znaczeniach... ja się prawie zabiłem, Gerard. W ten sposób, jak
ty się okaleczasz. I uświadomiłem sobie, że nie chcę umierać, jednocześnie
bojąc się żyć. Nawet nie chodzi o moją rodzinę, ale o wszystko inne...
Gerarda zmroziło. Wiedział!
Od chwili, w której zobaczył bliznę na nadgarstku bruneta wiedział, że
wcześniej robił to samo, co on nadal ciągnął. Przestraszył się nie na żarty. I
nie o siebie, to by było zbyt proste. Przestraszył się o Franka, o jego życie,
o to, że teraz, będąc w stanie, w którym się znajdował mógłby sobie coś zrobić.
- Frank... - szepnął do słuchawki. - Ale nie zamierzasz...?
- Ciąć się? Nie, nie zamierzam...
z resztą, to i tak za mało boli.
- Miałem na myśli coś innego
- mruknął Gerard.
- Mów wprost, nie bój się
używać słów. Bądźmy ze sobą szczerzy. Pytasz się o to, czy zamierzam się zabić?
Nie wiem, ale sądzę, że kiedyś tak.
Czarnowłosy nie
wiedział, co powiedzieć. Każda rozmowa z Iero zmieniała jego spojrzenie na
świat, pokazywała mu coś nowego. Chłopak dawał mu się poznawać coraz bardziej,
jednak Gerard nie był pewien, czy chce znać wszystkie szczegóły jego życia.
Potwornie się bał tego, co może pewnego dnia usłyszeć.
- A myślałem, że to ja jestem
popaprany - sapnął w końcu. - Każdy kiedyś umrze, Frankie, ale jeśli idzie o
śmierć samobójczą... tylko od nas zależy, jak to zrobimy.
- Sądzę, że jeśli wpadnie mi
do głowy taki pomysł, to wykorzystam tabletki. Popiję sobie wódką, położę się
pod tamtą sosną i umrę w ciszy. Ale... jak już mówiłem, nie chcę umierać, ale
boję się żyć. Co jeszcze życie będzie chciało mi zabrać? Nie mam już nic, ale
pewnie i tak nawet to 'nic' mi odbierze, Życie, ty nędzna dziwko.
- Wiesz, nie chciałbym nigdy
cię tam znaleźć, Frank - ciałem Way'a wstrząsnął dreszcz na samą myśl o tym, że
coś takiego mogłoby się stać z jego nowo zyskanym przyjacielem. - Ale masz
rację. To dobry sposób na śmierć. Wiesz, słychać śpiew kosów - zaśmiał się
cicho. - Życie nas nie oszczędza, tylko pierdoli wszystkich jak leci.
- Fakt, nie umrę jako prawiczek. -
odpowiedział i zaśmiał się gorzko - Nie chcę nabijać ci zbyt bardzo rachunku,
Gerry... Dobranoc, do zobaczenia jutro w szkole.
- Nie przejmuj się
rachunkiem. Dziękuję Frankie.
- Chyba ja powinienem
podziękować tobie. Motywujesz mnie, abym przedłużył swoje życie chociaż o te
kilka tygodni...
- I będę to robił jeszcze
długo. Jesteśmy przyjaciółmi, tak? Jesteśmy od tego, żeby się wspierać. Ale
uciekaj już, bo do szkoły nie wstaniesz.
- Uciec... kusząca
propozycja...- szepnął i rozłączył się.
Czarnowłosy jeszcze
długo po zakończeniu połączenia zastanawiał się nad słowami swojego
przyjaciela. Szczególnie tymi ostatnimi. Wpatrywał się w ekran telefonu,
co chwila sprawdzając, która godzina i nijak nie mogąc zasnąć. W końcu zdobył
się na odwagę i wystukał na klawiaturze słowa "Jeśli chcesz uciec, to
tylko ze mną". Nie czekając, aż się rozmyśli wcisnął "wyślij".
Nie doczekał się
jednak odpowiedzi, uznał, że zmęczony brunet musiał już pogrążyć się w krainie
snów. Wiedział, że porządna dawka snu dobrze by mu zrobiła. I dobra kawa,
cisza, książka, cokolwiek, by nie musiał myśleć o jego życiu. Nie wiedział jak
ono wygląda, ale każde słowo utwierdzało go w przekonaniu, że nie jest ono
łatwiejsze. Przekręcił się na drugi bok, nadal nie mogąc pozbyć się z
głowy obrazu Franka, leżącego bez życie pod ich sosną. W końcu jednak zasnął,
ale dręczyły go koszmary.
Ranek nie przyniósł ukojenia. Koszmary senne przesiały jego psychikę tak
nieprzyjemnymi obrazami, że przez chwilę myślał o Franku, jak o osobie zmarłej.
Ze wstrętem odrzucił od siebie te myśli, karcąc się za takie podejście. Chłopak
żył, a jego życie wręcz leżało w jego rękach. Był to przywilej, ale
jednocześnie ciężkie brzemię, które musiał od tej pory nosić. Tego ranka nie
był już tak radosny, jak poprzedniego. Snuł się po domu niczym duch, szykując
się do wyjścia, jednak nie miał najmniejszej ochoty wychodzić z domu. Pewnie
gdyby nie perspektywa spotkania Iero i chociażby głupie "cześć" z
jego strony, pewnie nawet nie pofatygowałby się, żeby wstać z łóżka. Nie wyspał
się tej nocy ani trochę i żeby dodać sobie odrobinę energii musiał wypić dwie mocne
kawy.
- Jak tak dalej
pójdzie, to w wieku dwudziestu lat zejdziesz na serce - zaśmiała się Donna,
widząc syna z drugim kubkiem napoju.
- Na coś trzeba umrzeć. -
odpowiedział.
,,Na coś trzeba
umrzeć'' - słowa te odbiły się pusto po jego umyśle. Śmierć, która od zawsze go
pasjonowała teraz zaczęła go dobijać. Wreszcie ktoś się nim zainteresował,
wreszcie znalazł kogoś, kto jest jego przyjacielem, kimś, komu może ufać. I mówi,
że zamierza siebie zabić. ,,No cóż, może faktycznie mam zły wpływ na ludzi''-
powiedział do siebie, lecz z goryczą odtrącił te słowa. Nie chciał, nie chciał
być taki. Ale jednocześnie Iero mówił, że przez niego nie zamierza się zabijać.
Przynajmniej przez jakiś czas. Przestał o tym myśleć, bo zegarek zaczął
wskazywać czas, który oznaczał, że już spóźnił się na lekcje
W szkole było tak,
jak codziennie. Może poza tym, ze prawie został pobity przez kilku durnych
osiłków, wyzywających go od najgorszych. Nie zrobiło to na nim jednak większego
wrażenia. Przez cały czas jego umysł zajmował ktoś zupełnie inny, a mianowicie
drobny brunet, który tego dnia nie pojawił się w szkole. Mimo zapewnień
chłopaka, że na razie nie zamierza nic sobie zrobić, Gerard zaczął się bać.
Przypomniało mu się o wiadomości, którą wysłał w nocy, a na którą nadal
nie otrzymał odpowiedzi. Nagle najgorsze obawy zaczęły obijać się o ściany
jego umysłu.
Pośpiesznie wyciągnął telefon
z kieszeni i wybrał ostatnio używany numer. Przemierzał zatłoczony korytarz,
starając się dostać do łazienki. Brunet nie odbierał i gdy po kilku sygnałach
nic się nie wydarzyło, pobiegł w stronę wykafelkowanego pomieszczenia i gdy
tylko przekroczył próg ponowił próbę połączenia.
Jeden sygnał,
drugi, trzeci. Wewnątrz Gerarda zaczęły kipieć emocje. Bał się jak cholera
tego, co mogło się stać. Ale Frank obiecał, przyrzekł, że nic sobie nie zrobi.
Czwarty, piąty, szósty sygnał. Odezwała się sekretarka. Way przeklął
siarczyście, wypłaszając tym samym jakiegoś dzieciaka z łazienki, jednak nie
bardzo się tym przejął. Po raz trzeci wybrał numer swojego przyjaciela.
Tym razem połączenie zostało odebrane, a w
słuchawce odezwał się nieco chrapliwy głos mówiący 'halo'.
- Oh, Frank! Obudziłem cię? -
jęknął żałośnie do słuchawki, zdając sobie sprawę z tego, jak to głupio musiało
brzmieć.
- Nie... nie spałem... -
odpowiedział i zakaszlał.
- Przepraszam cię, musiałem
po prostu sprawdzić, czy z tobą wszystko w porządku. Wiesz, dziwnie się
poczułem po naszej wczorajszej rozmowie, do tego te sny... jeszcze raz
przepraszam - zaczął się pospiesznie tłumaczyć.
- Sny... opowiedz mi o nich. -
odpowiedział i odchrząknął, Way słyszał, że chłopak gdzieś spluwa. Coś się
stało.
- Opowiem. Obiecuję, tylko
powiedz mi najpierw co z tobą - poprosił Gerard, zamykając się w jednej z kabin
i siadając na podłodze.
- Jak to co ze mną? A co by
miało się stać? - odpowiedział, lecz jego głos mówił zdecydowanie więcej niż
słowa. Do Gerarda dotarła niepokojąca myśl, ta która prześladowała go przez tę
noc.
- No ja nie wiem, co ci do
głowy mogło strzelić - powiedział, trochę ostrzej, niż zamierzał, ale jakoś nie
za bardzo się tym przejął. - Po prostu się martwię, Frank! Martwię o to, ze
kiedyś przyjdzie mi taszczyć twoją martwą dupę spod tej cholernej sosny!
- Przepraszam Gerard. Przepraszam. -
odpowiedział i rozłączył się.
Zaraz oczy mi wypłyną. Zombies nadużywa wielokropków. Wielokropki everywhere! ;____; Oto i druga część naszego rzygającego tęczą gniota, jaka jest, widzicie. Mam nadzieję, że nie umarłyście, czytając xD
Ogólnie, to szkoła ssie, mam już dość. Rysia od tygodnia nie ma w internetach, siedzi gdzieś, sama nie wiem gdzie, dzięki czemu po raz kolejny to mnie przypadł zaszczyt opublikowania tu czegoś. Nie wiem, co jeszcze napisać. Jak Ryś wróci, pewnie coś dopowie. xo! ~ Cat Eater