piątek, 27 września 2013

The Rainbow II

        Frank wszedł ostrożnie do domu i od razu skierował się po schodach do swojego pokoju. Nie miał ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Nie dbał o to, że w ubrudzonych ziemią tenisówkach przemierzał świeżo wypastowaną podłogę. Najważniejsze dla niego teraz było schronienie się w jego własnych czterech ścianach. Ku jego uciesze udało mu się dyskretnie wejść do pokoju. Usiadł pod ścianą i wziął głęboki oddech. Spojrzał za okno, gdzie niebo zabarwiło się pomarańczem. Jego spotkanie z Way’em było dla niego czymś nowym i jednocześnie cennym. Uważał je za cenne, bo Gerard pokazał to, że naprawdę jest wyjątkowy. Sądził, że mogą się zrozumieć, pomimo tego, ile ich dzieli. Z jednej strony rozumiał to, że tamten się ciął. Sam kiedyś robił to samo, ale wiedział, że to nie rozwiązuje problemów. Kreski na rękach są zazwyczaj swego rodzaju błaganiem, ale o co błagał czarnowłosy? Tego jeszcze nie wiedział. Znał jego sytuację, cała szkoła szydziła z niego i pluła w twarz, gdy tylko mogła. A kim on był? Zwykłym nastolatkiem, artystą, którego nikt nie chciał rozumieć.
       Dopiero dźwięk pukania do jego drzwi zdołał wyrwać bruneta z rozmyślań. Nie czekając na choćby jedno słowo otworzyły się one gwałtownie i stanęła w nich jego matka. Frank zlustrował ją wściekłym wzrokiem. Nienawidził, gdy ktoś od tak po prostu bezczelnie wchodził sobie do jego oazy spokoju. Nie wyglądała zbyt dobrze, zresztą ostatnio nigdy tak nie wyglądała. Wiedział, ze było jej ciężko, tak samo jak jemu, jednak jakoś nie umiał okazać jej wsparcia, czy choćby współczucia. Przecież po części to również była jej wina, że ich rodzina zaczęła się rozpadać. 
        Jej wzrok odszukał syna, który kulił się pod ścianą.
        - Czy mogę wiedzieć, dlaczego zawsze musisz wychodzić, nic o tym nikomu nie mówiąc? - warknęła na niego.  Wiedział, od początku wiedział, że bez konfrontacji się nie obejdzie.
        - Mamo... mam szesnaście lat, czasem chcę mieć trochę swojego życia, wiesz? - odpowiedział i spojrzał na swoją rodzicielkę.
        - Nadal jesteś moim dzieckiem, Frank! Martwię się o ciebie, gdy znikasz gdzieś na pół dnia, dobrze wiesz, że w okolicy nie jest najbezpieczniej! - krzyknęła na niego - Poza tym, ile razy mam ci powtarzać, żebyś ściągał buty?! Cała podłoga jest w błocie!
        - Ty znowu swoje... może nie widzisz, że to co się z wami dzieje dotyczy również mnie?! Nie rozumiecie, że oprócz własnego, niszczycie mi moje życie! Wyjedziesz ze mną, będziesz kazała zostawić wszystko, bo wy macie znowu gorsze dni! Naprawdę, nie wiem co się z wami dzieje, dlaczego mam za rodziców takich idiotów! A teraz wybacz, ale możesz mnie zostawić samego?! -  z oczu popłynęły mu łzy. Schował twarz w dłoniach, a jego ciałem targnął dreszcz.
       - Dobrze wiesz, że nie tylko o to chodzi, Frank! - chłopak usłyszał, jak jego rodzicielka podchodzi do niego i siada obok. No tak, bo i po co słuchać syna? - Tym razem to naprawdę koniec. Ani ja, ani twój ojciec nie chcemy marnować ze sobą życia wiedząc, że to i tak nie ma sensu. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. Zdaję sobie sprawę z tego, że może być ci ciężko… - spróbowała objąć syna ramieniem, ale on tylko odsunął się od niej - Frankie, zrozum, mnie też jest z tym wszystkim źle, nigdy nie chciałam zrujnować ci życia i postaram się o to, żeby wszystko zostało po staremu!
        - Nie... nigdy już nie będzie tak samo. - odpowiedział i oparł brodę o swoje kolana - Możesz wyjść? Potrzebuję pobyć trochę sam na sam. I… jutro też wychodzę, nie martw się o mnie.
        W oczach kobiety pojawiły się łzy, ale posłusznie wstała z zamiarem zostawienia syna samego. Jednak zanim zamknęła drzwi obróciła się jeszcze na chwilę w jego stronę.
       - Chciałam ci tylko powiedzieć, że nie wynosimy się stąd. Ty i ja, Frank, zostajemy w Newark.
       - To jedyna dobra nowina, jaką usłyszałem z twoich ust w ciągu ostatniego pół roku. Dzięki. - odpowiedział z nutą ironii w głosie. Gdy usłyszał przez drzwi, jak jego matka schodzi po schodach na parter, położył się na środku pokoju. Nie płakał, nie miał już na to siły.


***


        Nienawidził wcześnie wstawać, szczególnie wtedy, kiedy wiązało się to z pójściem do szkoły, co miało związek z tym, że nienawidził szkoły. Właściwie nienawidził wielu rzeczy. Jednak tego dnia z większą chęcią, niż zwykle zwlekł się z łóżka, by dosłownie wywalić młodszego brata z łazienki. Ubrał się jak zwykle na czarno, po czym wypił również czarną kawę z łyżeczką cukru. Matka, krzątająca się po domu przed wyjściem do pracy oraz Mikey byli zdziwieni tym, w jak dobrym humorze jest Gerard. Odpowiadał na ich pytania i nawet ani razu nie warknął. Po całkiem miło spędzonym poranku ruszył do szkoły, która znajdowała się tylko kilka przecznic dalej.
       Otworzył drzwi placówki równo z dzwonkiem i tym sposobem rozpoczął kolejny nudny dzień nauki. Mdłe lekcje, zlewające się jedna z drugą, nie za bardzo zajmowały jego myśli. Natomiast Frank pojawiał się w nich znacznie częściej. Wręcz obsesyjnie jego myśli zasypywały go pytaniami, na które nie umiał odpowiedzieć. Raz spotkał go na korytarzu, a ten wymamrotał mu krótkie cześć i zniknął w tłumie innych uczniów. Wyglądało to tak, jakby go unikał. Ale przecież mieli się dzisiaj spotkać. Ignorancja ze strony bruneta do reszty popsuła jego humor, który z rana wydawał się całkiem niezły. Całą przerwę na lunch spędził na swojej ulubionej ławce na zmianę rysując, przyglądając się żyletce, którą zawsze nosił przy sobie i popijając colę z puszki. Mimo wszystko cieszył się faktem, że żadnemu z jego wrogów nie przyszedł  do głowy pomysł dręczenia go. Przywykł już do tego, że większość dzieciaków z młodszych klas się go bała, a większość starszych ignorowała jego istnienia, mimo to jednak jakiś czas temu napatoczyła się mieszana grupka osiłków, w tym kilku kolegów Mikey'ego, którzy postawili sobie za punkt honoru uprzykrzenie mu życia jak tylko się dało.
         Przewegetował przez resztę szkolnych lekcji i gdy tylko zabrzmiał ostatni dzwonek, pośpiesznie wybiegł ze szkoły. Wpadł do domu i, rzuciwszy plecak na podłogę, wparował do kuchni i pochwycił z matczynych dłoni talerz z porcją obiadową, którą sama miała zamiar zjeść. Pocałował ją w policzek, podziękował i pobiegł z talerzem do pokoju, rozrzucając zielony groszek po holu. W swoich czterech ścianach postanowił jednocześnie jeść, ubierać się i przygotowywać na spotkanie z Frankiem. Uznał, że tamten musiał mieć jakiś powód, by nie chcieć z nim rozmawiać. Nie wiedział, czy tamten się go wstydził po prostu, czy nawet bał z nim rozmawiać, by i jemu nie zrobiono krzywdy. A może po prostu nie chciał, może chciał pobyć sam? W końcu stwierdził, że nie jest w stanie zrobić wszystkiego na raz. Zdążył już poplamić obiadem swoją ulubioną koszulkę, więc odstawił talerz na biurko i zaczął szukać czegoś innego do ubrania. Kurwa, Gee, zachowujesz się jak zakochana nastolatka - przemknęło mu przez myśl, ale po chwili o tym zapomniał zaabsorbowany faktem, jak wiele brudnych ubrań jest w stanie zmieścić się w jego szafie. Spojrzał na zegarek, a kiedy okazało się, ze do umówionego spotkania została mu jeszcze masa czasu, zwolnił obroty. Spokojnie dokończył posiłek, odniósł nawet do kuchni talerz i wstawił go do zlewu, czego zwykle nie robił. Opadł na łóżko na parę minut, które ciągnęły się niemiłosiernie, aż w końcu stwierdził, że za bardzo się nudzi. Wrzucił do torby swój ulubiony szkicownik, oraz przybory do rysowania, postanawiając, że może porysować na świeżym powietrzu. Takim też sposobem znalazł się w lesie prawie godzinę przed czasem.
       Ale Frank już tam czekał. Siedział pod jego ulubioną sosną i odpoczywał z przymkniętymi oczyma. Na uszach miał słuchawki i zdawał się być zupełnie odcięty od świata. Wciąż towarzyszyła mu ta sama teczka, lecz chustka na ręce była obluźniona, tak, że Gerard zauważył coś, czego wcześniej nie widział. Było to dla niego sporym szokiem. Na nadgarstku chłopaka widniała długa i paskudna blizna. A on doskonale wiedział, skąd właśnie takie blizny się biorą.
       Way nie bardzo wiedział, co powinien zrobić w takiej sytuacji. Podejść do chłopka i się przywitać, czy zmyć się, póki tamten go nie zauważył i wrócić o wyznaczonej porze? Nie miał pojęcia co myśleć o tym, co działo się tego dnia w szkole, jak brunet go unikał, ale z drugiej strony jednak przyszedł. I to do tego dużo przed czasem! Zanim zdążył się zdecydować, co powinien zrobić, los zdecydował za niego, ponieważ dostrzegł, jak Frank wyciąga słuchawki z uszu, szybko poprawia chustkę na nadgarstku, po czym wbija bursztynowe tęczówki w jego postać.
        - Już przyszedłeś? - spytał i przetarł zaspane oczy. Zmierzwił sobie włosy i uśmiechnął się do czarnowłosego.
        - Ekhm, no tak - nie miał pojęcia, co powinien powiedzieć i czy jakoś wspomnieć o tym, co zauważył.  Zdecydował się jednak tego nie robić, ich znajomość była jeszcze zbyt krucha na tak delikatne sprawy.
        - Zanudzałem się na śmierć, więc chciałem porysować w plenerze - na znak, że mówi prawdę pokazał mu  zawartość swojej torby.
        - Usiądź obok, chcę widzieć jak rysujesz. - odpowiedział i przesunął się, robiąc miejsce Gerardowi.
        I cóż innego pozostało czarnowłosemu? Wyciągnął szkicownik i przybory, po czym usiadł obok Franka. Zaczął wypatrywać jakiegoś ciekawego punktu, który mógłby uchwycić na rysunku, jednak nic mu nie wpadało do głowy.
        Iero uporczywie wpatrywał się na jego dłoń, która jednak ani drgnęła. W końcu chwycił ją i poprowadził jego rękę tak, by powstała kreska.
        - Teraz rysuj. - powiedział i usiadł wygodniej.
        Gerard się zdenerwował. Nie lubił, wręcz nienawidził, gdy ktoś ingerował w jego sztukę.
        - Nie wiem, co - powiedział w końcu.
        - Wiem, dlatego narysowałem ci kreskę. Teraz masz już ograniczone możliwości, bo musisz narysować coś tak, by wykorzystać tę kreskę. Nie denerwuj się.
        - Irytujący jesteś - mrukną Gerard tak cicho, żeby tamten nie usłyszał. Jednak usłyszał, bo skwitował tą wypowiedź uśmiechem. Way zaczął rysować, sam do końca nie wiedząc, ku czemu zmierza. Dopiero po chwili stwierdził, że kreska, która wcześniej powstała przy pomocy Franka zamieniła się w kolczastą łodygę róży.
       - Widzisz? Dzięki temu, że zniszczyłem ci kartkę zacząłeś myśleć. - odpowiedział z zadowoleniem obserwując ruchy Gerarda.
        - Bardzo irytujący jesteś - powtórzył Gerard, tym razem znacznie głośniej i dobitniej, dorysowując kwiatowi róży coraz więcej płatków.
        - Wiem, nie mówiłem, że będzie łatwo. Pięknie rysujesz. Wybierasz się na plastyczną?
        - Szczerze mówiąc nie wiem - wyznał szczerze Gerard. - Myślałem o tym, ale boję się, że jeśli się tam wybiorę, zaczną mnie ograniczać. Wiesz, wybrane tematy, techniki... Nie lubię ograniczeń.
        - Ja też. Zastanawiam się... czy nawet w ogóle nie rzucić szkoły. Nie chcę, to nie dla mnie... - odpowiedział i oparł się o konar drzewa. Wlepił wzrok w dal i westchnął.
       - A co chcesz robić w przyszłości? - zapytał Gerard, w myślach wkurzając się na siebie za to, że mówi jak własna matka. - To znaczy, w czym jesteś dobry?
        - Nie jestem dobry w niczym. Niczym, co dałoby mi jakąś korzyść. Wszystko psuję.
        - No to jesteśmy bardzo do siebie podobni, też psuję wszystko, co biorę w ręce - mruknął czarnowłosy, całkiem zadowolony z tego, że prawdopodobnie złapał fale, na których wraz z Frankiem nadawali. Zdarzyło mu się to pierwszy raz w życiu.
        - Ja nawet nie muszę, nawet nie muszę dotykać. To... dobijające. Wszystko się rozpada, nim zacznę w to ingerować. Jakby się mnie bało.
  Wyraz twarzy bruneta sprawił, że w Gerardzie mimowolnie pojawiła się chęć przytulenia go. Szybko zdusił ją w sobie.
        - Na pewno nie może być aż tak źle, jak mówisz.
        - Faktycznie, jest gorzej. Jeśli coś zaczyna być dla mnie ważne, od razu postanawia popełnić samobójstwo. Nie wiem, po prostu nie chcę tego wszystkiego, już nie chcę wierzyć w cokolwiek, bo boję się, że nawet samą wiarą to zniszczę. To jest moja prywatna destroy'a  i jedyne co mogę robić to... chyba tylko grać. Póki co, gitara mnie jeszcze nie zawiodła. Ale... to nie ma przyszłości, wszystko to jakieś gówno.
        Tym razem czarnowłosy nie był już w stanie się powstrzymać. Delikatnie, żeby nie spłoszyć towarzysza, objął go ramieniem. Co prawda byli "przyjaciółmi" niespełna jeden dzień, ale czuł, że łączy ich jakaś więź, chociaż nie umiał jej nazwać. To nie było w tamtym momencie istotne, liczył się tylko Frank i ból, który był doskonale widoczny w jego bursztynowych oczach. Chłopak przylgnął do Gerarda ufnie, niczym małe dziecko, jednak po chwili obaj się opanowali, odsuwając od siebie pospiesznie. Way postanowił nie komentować ani wcześniejszej wypowiedzi Franka, ani tego, co się po niej stało. Skupił się na istotnym fakcie, o którym jego przyjaciel wcześniej wspomniał.
        - Nigdy wcześniej nie mówiłeś, ze grasz - zagadnął.
        - Zacznijmy od tego, czy słyszałeś chociaż raz, coś o mnie? - powiedział i spojrzał w jego źrenice. Gerard zamyślił się i spróbował przypomnieć sobie cokolwiek - Nie. Nigdy nie mówiłem o sobie. I od nikogo nie usłyszysz prawdy, chyba, że ja sam ci opowiem.
        - Racja, o mnie krążą plotki po całej szkole, ale o tobie jakoś nic nie słychać - Gerard spróbował się uśmiechnąć, ale nie bardzo mu to wyszło - Więc zechcesz mi coś o sobie opowiedzieć? Ty w sumie już mnie znasz.
        - Nie, nie znam cię. Od nikogo nie usłyszysz o kimś prawdy, dopóki nie porozmawiasz z tą osobą. Gdybym ufał plotkom, które o tobie krążą, nie zbliżyłbym się do ciebie na odległość mniejszą niż czterysta metrów, a tym bardziej nie pozwoliłbym ci mnie dotknąć - odpowiedział spokojnie - I nie, ot tak nie zacznę tobie o mnie opowiadać, nie lubię opowiadać o sobie. 
       - Czyli ludzie przedstawiają mnie aż w tak złym świetle? - gorzki śmiech wydobył się z jego gardła, jednak po chwili się opanował - W ich mniemaniu jestem jeszcze psychopatą, czy już wampirem, który poluje na niewinne ofiary? I tak nie znalazł bym takich w naszym liceum -  te słowa sprawiły że na ustach bruneta zagościł delikatny uśmiech - Wiesz o mnie znacznie więcej, niż ja o tobie, Frank - stwierdził, powtórnie opierając się o pień - Wiesz, że mam brata, Mikey'ego, że rysuję, że lubię tu przychodzić, że mam problemy z samym sobą i że... cóż, tnę się - tutaj skrzywił się lekko - Wiesz też, że lubię las. Ja o tobie jedynie to, że grasz i że jakimś cudem postanowiłeś się zaprzyjaźnić z dzieciakiem o najgorszej reputacji w całej szkole, co skłania mnie do wnioskowania, iż jesteś albo bardzo wrażliwy, albo po prostu głupi. Ale nie mówi mi o sobie, jeśli nie chcesz.
        - To nie cud, cudów nie ma. Sądzę, że jestem po prostu zdesperowany. - odpowiedział i wyciągnął rękę ku górze, łapiąc pająka, który zsunął się na pajęczynie z gałęzi nad ich głową. Bawił się nim, pozwalając  by biegał po jego rękach. Uśmiechnął się i położył go na ręce Gerarda. Ten zaś zbyt późno zareagował i zwierzątko przeszło przez kartkę, którą trzymał na kolanach i uciekło na ziemię.
Czarnowłosy wpatrywał się jeszcze przez chwilę w miejsce, w którym zniknął pająk. Wyglądał jak sparaliżowany.
       - Boisz się? - spytał rozbawiony tym faktem Frank. - One nic ci nie zrobią. Nawet są w stanie cię polubić, to całkiem mili i cisi towarzysze.
        Chłopak pokiwał wolno głową, jakby dopiero teraz zdawał sobie sprawę z tego, że pokazał swój strach. Nigdy nikomu nie zwierzał się z tego, że prawdopodobnie ma arachnofobię, bo jak inaczej wytłumaczyć jego paniczny, paraliżujący strach, który pojawiał się, gdy tylko zobaczył sześcionożnego stworka, choćby był on maleńki.
        - Ale te ich oczy... - zdołał powiedzieć w końcu, co spowodowało kolejny wybuch śmiechu u Franka - Z resztą nie ważne, są straszne i już! - zawyrokował, niczym naburmuszony przedszkolak, który mimo wszystko musi postawić na swoim, bo inaczej się rozpłacze.
Frank śmiał się czystym głosem i spojrzał z pobłażaniem na Gerarda.
        - Biedny, przestraszony chłopiec. No już, nie bój się, mamusia cię przytuli. - powiedział i uścisnął go, celowo zbyt mocno. - Gerry... zimno mi, będę już wracał. Gdybyś potrzebował pogadać z kimś, choćby o drugiej w nocy to dzwoń. - odpowiedział i wziął jeden z ołówków bruneta i napisał nim dziewięć cyfr obok róży, nad którą tamten tak się męczył - Trzymaj się... widzimy się pojutrze?
        - Czemu nie jutro? - zapytał Gerard, zanim zdołał się powstrzymać. Pluł sobie w brodę za to, jak to musiało zabrzmieć w uszach bruneta. Jednak cóż, już nie mógł tego cofnąć i po prostu czekał na jego reakcję, dalej nieco oszołomiony bezpośredniością swojego towarzysza.
        - Nie mogę, mam już coś w planie. Chyba że wieczorem...
        - Nie, w porządku. Jeśli nie masz czasu, to spoko - czarnowłosy uśmiechnął się, by ukryć swoje zmieszanie.         
        - I dzięki za numer.
        - Nie ma za co... i dzwoń, puszczaj strzałki jeśli nie będziesz miał nic na koncie, to na pewno oddzwonię. Będę twoją prywatną linią zaufania. - wstał z ziemi i otrzepał spodnie - To cześć, do usłyszenia.
       - Zobaczysz, niedługo będziesz miał mnie dość, ale na pewno się odezwę. Do usłyszenia - rozłożył się wygodnie pod drzewem, znów zatracając się w rysowaniu. Oderwał się tylko na chwilę, by popatrzeć jak drobna postać bruneta znika między drzewami.   
        Był szczęśliwy, w tamtej chwili musiał się do tego przyznać przed samym sobą. Tydzień temu jeszcze nie miał nic, teraz miał przyjaciela, swoją, jak to tamten nazwał, ‘prywatną linię zaufania’, mógł mu powiedzieć o wszystkim, kiedy tylko zapragnie to zrobić. Może jednak to spotkanie w łazience nie okaże się taką złą rzeczą, na jaką wyglądało na początku? Zdecydowanie właśnie tak było. Gerard miał nadzieję, że rozpoczął się właśnie lepszy okres w jego życiu, w którym już nie był taki samotny. Martwiła go tylko blada blizna na nadgarstku Iero. Była ona niczym pieczęć, która zatrzymywała jakąś tajemnicę. Mówiąc szczerze, to już miał ochotę zadzwonić do czarnowłosego, ale stwierdził, że musi się opanować. Jego numer to było coś, czego nie można używać ot tak. To było dziewięć cyfr, które po wybraniu przywoływały całą uwagę Iero do jego osoby. Powodowały, że ktoś zwróci na niego swoją uwagę i go wysłucha. Od razu wyciągnął z kieszeni telefon i zapisał numer. Kontakt nazwał MPLZ to znaczyło tyle co Moja Prywatna Linia Zaufania. Był z tego powodu bardzo zadowolony.
       Siedział w lesie jeszcze jakiś czas, rysując drzewa, raz nawet udało mu się zauważyć wiewiórkę, którą też natychmiast uchwycił na kawałku papieru. Kiedy zaczęło się robić rzeczywiście chłodno, pozbierał swoje rzeczy i niechętnie ruszył w stronę domu. Gdy tylko przekroczył próg domostwa, od razu uderzył w niego zapach czegoś smacznego. Okazało się, że Donna upiekła ciasteczka z czekoladą, których był amatorem, więc porwał kilka jeszcze gorących z blaszki, z chęcią opowiadając matce o tym, co narysował. Na razie nie chciał nikomu wspominać o swojej przyjaźni z Frankiem, na to było zdecydowanie za wcześnie. 
       Frank zaś nie miał równie przyjemnego powrotu do domu. Nie poczuł woni pieczonych ciastek, nikt nie interesował się tym, gdzie był i co robił, nawet nie próbował opowiadać o minionym dniu. Wziął i odgrzał kawałek starej pizzy, leniwie jadł ją popijając colą. Ojciec czytał w kuchni gazetę z uśmiechem na twarzy, jakby nic się nie działo nadzwyczajnego. Jakby nie był świadomy całego piekła, które trawiło ciało jego syna, jakby nie widział łez matki, jakby nie pamiętał tego, jak prawie wyrywał sobie włosy z głowy. Jeszcze wyglądali na zwykłą, szczęśliwą, amerykańską rodzinę. Ale wszyscy troje dobrze wiedzieli, że wcale tak nie jest.
       Po zjedzonym posiłku bezzwłocznie udał się na górę, na schodach mijając zapłakaną matkę. Co jak co, ale na niej to odbijało się chyba najbardziej. Oczywiście zaraz po samym Franku. Nie chciał mówić głośno o tym, jak w złym stanie emocjonalnym był. Starał się nie pokazywać słabości, ale przestał już liczyć, ile nocy przepłakał wtulony w poduszkę. Zatrzasnął drzwi, gdy tylko przekroczył próg miejsca będącego jego największym azylem. Miał w planach odrobić lekcje, jednak rzucił w kąt zeszyty, gdy tylko dostrzegł swojego ukochanego Les Paula, swoją Pansy, miłość jego życia i lekarstwo dla jego duszy. Niespiesznie złapał za gryf gitary, po czym usiadł z nią na łóżku. Podstroił instrument i zaczął grać wszystkie poznane przez niego do tej pory utwory w swoich własnych interpretacjach, później przeszedł do własnych kompozycji. Nie było ich wiele, ale granie ich sprawiało, że Frank czuł się szczęśliwy. Przesiedział tak do późnej nocy. Gdy zmęczył się grą, położył się na łóżku trzymając przy głowie gryf gitary. Tępo wpatrywał się w sufit, analizując dzisiejszy dzień. Gerard, niewątpliwie był to punkt kulminacyjny. Mógł swobodnie z nim porozmawiać, nie czuł się skrępowany jego obecnością. Był normalny, jak najbardziej normalny, ale właśnie w tej normalności wyjątkowy. Nagle telefon w jego kieszeni zawibrował, jakby myśli o brunecie same wywołały połączenie. Z wolna wyciągnął telefon z kieszeni i spojrzał się na wyświetlacz, gdzie widniał nieznany numer, uśmiechnął się lekko i odebrał.
        - Już myślałem, że moja prywatna linia zaufania usnęła - usłyszał w słuchawce wesoły głos czarnowłosego.      
        - Wiesz, normalni ludzie, którzy wybierają się jutro do szkoły o tej porze już śpią.
        - Zacznijmy od tego, czy ja jestem normalnym człowiekiem? - bardziej stwierdził niż spytał.
        - No tak. Znaczy nie, normalny to ty na pewno nie jesteś - powiedział, a Frank był pewien, że się uśmiechnął - Ale to raczej zaleta, nie sądzisz?
        - Sądzę, że to zaleta. Większość ludzi, których nazywa się normalnymi, są po prostu głupi. Głupota stała się normalna. To straszne, jakby tak na to popatrzeć. No, ale co się stało, że tak do mnie dzwonisz? Męczy cię coś?
       - Hmm... - Gerard przerwał na chwilę, zastanawiając się, co powinien odpowiedzieć. W gruncie rzeczy nie męczyło go nic, chciał po prostu usłyszeć głos bruneta przed snem - Właściwie to chyba tak, skoro już o to pytasz, jakby tak na to popatrzeć.
        - Mów... słucham cię. - odpowiedział spokojnie i wytężył słuch. Chciał wyłapać każdy niuans w głosie bruneta, każde słowo. Powiedział, że będzie słuchał i postanowił zrobić to całym sobą.
       - A więc tak sobie właśnie siedziałem i rysowałem jakieś głupoty - zaczął opowieść Gerard, nie chcąc się przyznać do tego, że rzekomymi głupotami, które rysował, była twarz Franka z różnorodną mimiką, którą miał okazję oglądać tego samego dnia. - Kiedy właśnie wpadła mi do głowy pewna myśl. Rozmawialiśmy o przyszłości i o tym, że nasze życia, to jedno wielkie gówno. Ale spójrz, co my właściwie wiemy o prawdziwym życiu? Owszem, mamy problemy. Mamy ich całą masę! Dorośli zdają się tego nie zauważać, uważają swoje za ważniejsze, więc coś tam jednak wiemy, ale pomyśl Frank, jesteśmy jeszcze młodzi, niedoświadczeni! Może... - zawahał się na chwilę, wypowiadając na głos swoje nowe przemyślenia - Może wszystko nie jest takie złe? Życie nie jest jednym wielkim gównem, tylko my po prostu nie umiemy się cieszyć z tego, co mamy i kim jesteśmy? Wiem, plotę bez sensu - zakończył swój wywód po chwili zastanowienia. Zaczął się bać reakcji bruneta na swoje słowa, ale cóż, powiedział to, co mu leżało na sercu.
       - Tak, mówisz mi, bym się cieszył z życia, jak ja nawet tego nie mam, nie mam życia, Gerardzie. Nie jestem tą osobą, którą byłem dawniej, więc nawet siebie zatraciłem. Nie mam nic tak właściwie. Nic! - powiedział i obrócił się twarzą do poduszki. Podniósł się po chwili i dodał - przepraszam, że nie pomagam.
        - W porządku. To po prostu moje przemyślenia. Gdybym prowadził pamiętnik, pewnie właśnie tam bym to zapisał. A tak... - przerwał na chwilę, nie wiedząc co powiedzieć - Wybacz, że zmarnowałem twój czas.
        - Nie, nie marnujesz go, ale... i tak nie wiem co myśleć, obiecałem być ci pomocą, a sam sobie ze sobą nie daję rady, nie wiem, może to ta godzina, może po prostu już na głowę dostaję, naprawdę, Gerard, ja taki nie jestem... nigdy taki nie byłem...
        - Jaki nigdy nie byłeś? - Way zaczął się powoli gubić w tym, co starał mu się przekazać Frank.
        - Słaby, Gerard... to wszystko mnie osłabiło... nie wiem, pogubiłem się. - westchnął i położył się wygodniej.
        - Ja też - wyznał chłopak. On też ułożył się wygodniej na swoim łóżku, zrzucając z niego przy okazji szkicownik i kilka ołówków. - Nie wiem, co myśleć. Ale dzisiaj... - trudno mu było ubrać w słowa to, co czuł. - Dzisiaj po raz pierwszy od dłuższego czasu zrozumiałem, że chcę żyć.  Myślę też, że to po części twoja zasługa - dodał, słysząc ciszę po drugiej stronie linii.
        - Ja... ja ledwo żyję... w obu tego słowa znaczeniach... ja się prawie zabiłem, Gerard. W ten sposób, jak ty się okaleczasz. I uświadomiłem sobie, że nie chcę umierać, jednocześnie bojąc się żyć. Nawet nie chodzi o moją rodzinę, ale o wszystko inne...  
        Gerarda zmroziło. Wiedział! Od chwili, w której zobaczył bliznę na nadgarstku bruneta wiedział, że wcześniej robił to samo, co on nadal ciągnął. Przestraszył się nie na żarty. I nie o siebie, to by było zbyt proste. Przestraszył się o Franka, o jego życie, o to, że teraz, będąc w stanie, w którym się znajdował mógłby sobie coś zrobić. - Frank... - szepnął do słuchawki. - Ale nie zamierzasz...?
        - Ciąć się? Nie, nie zamierzam... z resztą, to i tak za mało boli.
        - Miałem na myśli coś innego - mruknął Gerard.
        - Mów wprost, nie bój się używać słów. Bądźmy ze sobą szczerzy. Pytasz się o to, czy zamierzam się zabić? Nie wiem, ale sądzę, że kiedyś tak.
        Czarnowłosy nie wiedział, co powiedzieć. Każda rozmowa z Iero zmieniała jego spojrzenie na świat, pokazywała mu coś nowego. Chłopak dawał mu się poznawać coraz bardziej, jednak Gerard nie był pewien, czy chce znać wszystkie szczegóły jego życia. Potwornie się bał tego, co może pewnego dnia usłyszeć.
        - A myślałem, że to ja jestem popaprany - sapnął w końcu. - Każdy kiedyś umrze, Frankie, ale jeśli idzie o śmierć samobójczą... tylko od nas zależy, jak to zrobimy.
        - Sądzę, że jeśli wpadnie mi do głowy taki pomysł, to wykorzystam tabletki. Popiję sobie wódką, położę się pod tamtą sosną i umrę w ciszy. Ale... jak już mówiłem, nie chcę umierać, ale boję się żyć. Co jeszcze życie będzie chciało mi zabrać? Nie mam już nic, ale pewnie i tak nawet to 'nic' mi odbierze, Życie, ty nędzna dziwko.
        - Wiesz, nie chciałbym nigdy cię tam znaleźć, Frank - ciałem Way'a wstrząsnął dreszcz na samą myśl o tym, że coś takiego mogłoby się stać z jego nowo zyskanym przyjacielem. - Ale masz rację. To dobry sposób na śmierć. Wiesz, słychać śpiew kosów - zaśmiał się cicho. - Życie nas nie oszczędza, tylko pierdoli wszystkich jak leci.
        - Fakt, nie umrę jako prawiczek. - odpowiedział i zaśmiał się gorzko - Nie chcę nabijać ci zbyt bardzo rachunku, Gerry... Dobranoc, do zobaczenia jutro w szkole.
        - Nie przejmuj się rachunkiem. Dziękuję Frankie.
        - Chyba ja powinienem podziękować tobie. Motywujesz mnie, abym przedłużył swoje życie chociaż o te kilka tygodni...
        - I będę to robił jeszcze długo. Jesteśmy przyjaciółmi, tak? Jesteśmy od tego, żeby się wspierać. Ale uciekaj już, bo do szkoły nie wstaniesz.
        - Uciec... kusząca propozycja...- szepnął i rozłączył się.
        Czarnowłosy jeszcze długo po zakończeniu połączenia zastanawiał się nad słowami swojego przyjaciela.  Szczególnie tymi ostatnimi. Wpatrywał się w ekran telefonu, co chwila sprawdzając, która godzina i nijak nie mogąc zasnąć. W końcu zdobył się na odwagę i wystukał na klawiaturze słowa "Jeśli chcesz uciec, to tylko ze mną". Nie czekając, aż się rozmyśli wcisnął "wyślij".
       Nie doczekał się jednak odpowiedzi, uznał, że zmęczony brunet musiał już pogrążyć się w krainie snów. Wiedział, że porządna dawka snu dobrze by mu zrobiła. I dobra kawa, cisza, książka, cokolwiek, by nie musiał myśleć o jego życiu. Nie wiedział jak ono wygląda, ale każde słowo utwierdzało go w przekonaniu, że nie jest ono łatwiejsze.  Przekręcił się na drugi bok, nadal nie mogąc pozbyć się z głowy obrazu Franka, leżącego bez życie pod ich sosną. W końcu jednak zasnął, ale dręczyły go koszmary.
Ranek nie przyniósł ukojenia. Koszmary senne przesiały jego psychikę tak nieprzyjemnymi obrazami, że przez chwilę myślał o Franku, jak o osobie zmarłej. Ze wstrętem odrzucił od siebie te myśli, karcąc się za takie podejście. Chłopak żył, a jego życie wręcz leżało w jego rękach. Był to przywilej, ale jednocześnie ciężkie brzemię, które musiał od tej pory nosić. Tego ranka nie był już tak radosny, jak poprzedniego. Snuł się po domu niczym duch, szykując się do wyjścia, jednak nie miał najmniejszej ochoty wychodzić z domu. Pewnie gdyby nie perspektywa spotkania Iero i chociażby głupie "cześć" z jego strony, pewnie nawet nie pofatygowałby się, żeby wstać z łóżka. Nie wyspał się tej nocy ani trochę i żeby dodać sobie odrobinę energii musiał wypić dwie mocne kawy.
         - Jak tak dalej pójdzie, to w wieku dwudziestu lat zejdziesz na serce - zaśmiała się Donna, widząc syna z drugim kubkiem napoju.
        - Na coś trzeba umrzeć. - odpowiedział. 
        ,,Na coś trzeba umrzeć'' - słowa te odbiły się pusto po jego umyśle. Śmierć, która od zawsze go pasjonowała teraz zaczęła go dobijać. Wreszcie ktoś się nim zainteresował, wreszcie znalazł kogoś, kto jest jego przyjacielem, kimś, komu może ufać. I mówi, że zamierza siebie zabić. ,,No cóż, może faktycznie mam zły wpływ na ludzi''- powiedział do siebie, lecz z goryczą odtrącił te słowa. Nie chciał, nie chciał być taki. Ale jednocześnie Iero mówił, że przez niego nie zamierza się zabijać. Przynajmniej przez jakiś czas. Przestał o tym myśleć, bo zegarek zaczął wskazywać czas, który oznaczał, że już spóźnił się na lekcje
        W szkole było tak, jak codziennie. Może poza tym, ze prawie został pobity przez kilku durnych osiłków, wyzywających go od najgorszych. Nie zrobiło to na nim jednak większego wrażenia. Przez cały czas jego umysł zajmował ktoś zupełnie inny, a mianowicie drobny brunet, który tego dnia nie pojawił się w szkole. Mimo zapewnień chłopaka, że na razie nie zamierza nic sobie zrobić, Gerard zaczął się bać. Przypomniało mu się o wiadomości, którą wysłał w nocy, a na którą nadal nie otrzymał odpowiedzi. Nagle najgorsze obawy zaczęły obijać się o ściany jego umysłu.
        Pośpiesznie wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał ostatnio używany numer. Przemierzał zatłoczony korytarz, starając się dostać do łazienki. Brunet nie odbierał i gdy po kilku sygnałach nic się nie wydarzyło, pobiegł w stronę wykafelkowanego pomieszczenia i gdy tylko przekroczył próg ponowił próbę połączenia.
        Jeden sygnał, drugi, trzeci. Wewnątrz Gerarda zaczęły kipieć emocje. Bał się jak cholera tego, co mogło się stać. Ale Frank obiecał, przyrzekł, że nic sobie nie zrobi. Czwarty, piąty, szósty sygnał. Odezwała się sekretarka. Way przeklął siarczyście, wypłaszając tym samym jakiegoś dzieciaka z łazienki, jednak nie bardzo się tym przejął. Po raz trzeci wybrał numer swojego przyjaciela.
       Tym razem połączenie zostało odebrane, a w słuchawce odezwał się nieco chrapliwy głos mówiący 'halo'.
        - Oh, Frank! Obudziłem cię? - jęknął żałośnie do słuchawki, zdając sobie sprawę z tego, jak to głupio musiało brzmieć.
       - Nie... nie spałem... - odpowiedział i zakaszlał.
        - Przepraszam cię, musiałem po prostu sprawdzić, czy z tobą wszystko w porządku. Wiesz, dziwnie się poczułem po naszej wczorajszej rozmowie, do tego te sny... jeszcze raz przepraszam - zaczął się pospiesznie tłumaczyć.
       - Sny... opowiedz mi o nich. - odpowiedział i odchrząknął, Way słyszał, że chłopak gdzieś spluwa. Coś się stało.
        - Opowiem. Obiecuję, tylko powiedz mi najpierw co z tobą - poprosił Gerard, zamykając się w jednej z kabin i siadając na podłodze.
        - Jak to co ze mną? A co by miało się stać? - odpowiedział, lecz jego głos mówił zdecydowanie więcej niż słowa. Do Gerarda dotarła niepokojąca myśl, ta która prześladowała go przez tę noc.
        - No ja nie wiem, co ci do głowy mogło strzelić - powiedział, trochę ostrzej, niż zamierzał, ale jakoś nie za bardzo się tym przejął. - Po prostu się martwię, Frank! Martwię o to, ze kiedyś przyjdzie mi taszczyć twoją martwą dupę spod tej cholernej sosny!
        - Przepraszam Gerard. Przepraszam. - odpowiedział i rozłączył się.



_______________________________


Zaraz oczy mi wypłyną. Zombies nadużywa wielokropków. Wielokropki everywhere! ;____; Oto i druga część naszego rzygającego tęczą gniota, jaka jest, widzicie. Mam nadzieję, że nie umarłyście, czytając xD 
Ogólnie, to szkoła ssie, mam już dość. Rysia od tygodnia nie ma w internetach, siedzi gdzieś, sama nie wiem gdzie, dzięki czemu po raz kolejny to mnie przypadł zaszczyt opublikowania tu czegoś. Nie wiem, co jeszcze napisać. Jak Ryś wróci, pewnie coś dopowie. xo!   ~ Cat Eater